niedziela, 23 października 2016

Przekroczenie prędkości

Dziś wszystko dzieje się wokół mnie tak jakby wolniej… hmm… pewnie dlatego, że po raz pierwszy od kilku miesięcy mam wolną niedzielę i nie wykonuje wszystkich czynności mechanicznie jak jakaś maszyna, upadający artysta czy  komik. W moim domu unosi się wreszcie zapach niedzielnego rosołu i taka atmosfera… rozklekotanego spokoju. Nawet Fado częściej się do mnie przytula i macha z radości ogonem.

Lekkie przerażenie ogarnęło mnie, kiedy jak co dzień szedłem po bułki do mojej ulubionej piekarni i nagle  zobaczyłem chodniki zasypane jesiennymi liśćmi. Dotarło wtedy do mnie, że chyba muszę trochę zwolnić, wziąć urlop i wyjechać gdzieś z dala od miejsca, gdzie ostatnio tylko wegetuje… Tyle razy przechodziłem tą drogą i dopiero teraz dostrzegłem, jak otaczająca mnie przyroda powoli przygotowuje się do zimowego letargu.

Gorsze od pracoholizmu  i ambiwalencji nastrojów z pewnością w ostatnim czasie było dla mnie rozstanie z partnerem. To takie dziwne uczucie, kiedy coś się kończy… tak z dnia na dzień, bez uprzedzenia. Którejś nocy obudziłem się i myślałem, że scena w której on pakuje się i wychodzi była jedynie koszmarem. Pobiegłem do salonu, otworzyłem szafę i uzmysłowiłem sobie, że to jednak nie był  sen…

Tak trudno się pozbierać, kiedy jakaś kraczata kostropata kurwa uwiedzie miłość twojego życia, a on pobiegnie za nią jak knur, pozostawiając jedynie ujebaną w błocie podłogę… trzaśnie drzwiami bez krótkiego do widzenia, i słów podziękowania za te wszystkie piękne, wspólnie spędzone lata. To dziwne, że człowiek, dla którego byłem całym światem odszedł w taki sposób.

Przez pierwsze kilka dni miałem ochotę upierdolić mu łeb siekierą… Przyznaje. Zrozumiałem jednak ze nie warto…

Może to znak, że przede mną jeszcze wielka miłość… Nie, chyba nie… Moje serce jest jak posklejana donica, w której już chyba nie zakwitnie żaden kwiat.

...trudno jest znów przyzwyczaić się do mieszkania w samotności, gdzie każdy kąt przypomina wspólnie spędzone chwile. Mimo to daje rade. Na szczęście jest obok Fado, który wyciąga mnie na spacery w dzień i w nocy.

Bywają momenty, że wydaje mi się, że jestem z jakieś innej planety. Nie rozumiem ludzi, mam ochotę się schować przed światem…

Jutro chyba spakuję się i wyjade, gdzieś w drugi koniec Polski, żeby pobyć sam na sam z własnymi myślami i wieloma znakami zapytania… Muszę w końcu założyć jakiś opatrunek na tą moją poharataną duszę…

A teraz, idę nalać sobie
ulubionego
soku ananasowego…


3 komentarze:

  1. Zakochasz sie jeszcze zobaczysz, cierpliwości

    OdpowiedzUsuń
  2. Weź urlop i odpocznij. Ja kiedyś podobnie pracowałem ponad siły i skończyłem w szpitalu. Pozdrawiam Cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciesze się, że znów mogę czytać Twoje posty

    OdpowiedzUsuń